PROBLEM

   Obudziłem się o 4 rano z jasną myślą. Córka pisarza, Marta Fik! 30 lat temu. Stan wojenny. Jeszcze ta faza, kiedy było wiadomo, że mogą zabijać, bo zabili górników szturmując kopalnię „Wujek”, ale nie było wiadomo, czy będą skazywać na karę śmierci, jak zagrozili w dekrecie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Redaktor „Tygodnika Mazowsze”, Jerzy Zieleński, popełnił samobójstwo, gdy usłyszał ich proklamację. Mnie jednak zwolniono po krótkim internowaniu, a więc terror stanu wojennego mógł być względny. „Tygodnik Mazowsze”, przedtem legalny organ „Solidarności”, zaczął wychodzić w podziemiu. Moja dalsza raczej wtedy niż bliższa znajoma, specjalistka wiedzy o teatrze, Marta Fik, dała znać, że chce się ze mną zobaczyć. Zaproponowała, żebyśmy w podziemiu wznowili publikację „Zapisu” pod tytułem „Nowy Zapis”. I zrobiliśmy to wkrótce z Martą. Ona znalazła potrzebne kontakty, drukarzy, papier, została faktycznie redaktorem naczelnym „Nowego Zapisu”, chociaż nie pozwalała się tak nazywać. W „Zapamiętanych” piszę także o kobiecie Marcie szerzej.

   

   Teraz tu na Blogu o córce pisarza. Bo to była córka poety i teoretyka literatury, Ignacego Fika, a on był przed wojną autentycznym, rodzimym, polskim komunistą-marksistą, żadnym tam „kolaborantem sowieckim” czy „pachołkiem Rosji”. Podczas okupacji zginął, aresztowany i rozstrzelany przez Gestapo. Majaczy mi w pamięci, że jako dziecko widziałem go jeszcze w Krakowie. Siedzi u nas w ogrodzie na ławce, bo przyjechał do mojego ojca, któremu organizował gdzieś odczyty.

   

   Z Martą, jak z panią Moniką Żeromską, nigdy nie mówiliśmy o chwilowej nieaktualności (może tak lepiej: o nieaktualności zamiast o przeminięciu) jej ojca, Ignacego Fika. Mieliśmy, oczywiście, pilniejsze tematy. Wydawało się, że ryzykowną konspirację
w stanie wojennym trzeba traktować poważnie, jak podczas II wojny światowej, mimo że to ojca Marty za okupacji rzeczywiście rozstrzelano, a nam tylko pogrożono dekretem w cokolwiek niepoważnym stanie wojennym.

   Jednak Marta spadła mi wtedy po prostu z nieba. Byłem po zwolnieniu z internowania niewątpliwie inwigilowany. Mieszkanie na osiedlu Służew nad Dolinką, w tej mojej małej ojczyźnie, o której wciąż piszę, było w tamtych czasach podsłuchiwane i w rozmaity sposób penetrowane przez życzliwych sąsiadów i sąsiadki z małej ojczyzny mojej, prawdopodobnie współpracujących ze Służbą Bezpieczeństwa. Zdawałem sobie z tego sprawę. Marta przejęła czynności wydawnicze, które musiały być dobrze ukryte. Poprzednio nie tylko w „Zapis”, lecz ogólnie w żadną „nielegalną” działalność nie była zaangażowana. Do redakcji „Nowego Zapisu” oprócz jej i mnie przystąpili Andrzej Kijowski, Kazimierz Orłoś i Tomasz Burek, ale nie zbieraliśmy się w moim mieszkaniu na Służewie, jak redakcja „Zapisu”, bo ono się do tego w stanie wojennym nie nadawało. Chodziliśmy do Marty.

   Nawiasem mówiąc, z biegiem czasu warunki uległy zmianie. Służba Bezpieczeństwa przestała mieć pożytek z podsłuchu u mnie i chyba go zwinęła. Zainteresowanie sąsiedzkie też się skończyło. I wtedy przyszła do mnie Joanna Szczęsna z „Tygodnika
Mazowsze”, zawiązka przyszłej „Gazety Wyborczej”. Chcieliby zebrać się raz u mnie, bo ciągle muszą zmieniać lokal i ciągle potrzebują nowych miejsc, a doszli do wniosku, że na jeden raz moje mieszkanie jest odpowiednie. Odbyli w rzeczywistości dwa
zebrania. Ja dla „Tygodnika Mazowsze” czasem pisałem (pod pseudonimem Teodor Ursyn), właśnie Joanna Szczęsna zamawiała u mnie artykuły i przychodziła odbierać, ale innych związków z „Tygodnikiem” nie miałem.

   To była dygresja. Wracam do Marty, córki pisarza, i do jej mieszkania, gdzie redagowany był podziemny „Nowy Zapis” w latach 1982-1983. Rzecz działa się … O, już mi się miesza w pamięci… Na Złotej? Na Chmielnej? Pod którym? 50? 60? Na pewno po zachodniej stronie Marszałkowskiej. Miejsce było doskonałe, pod jednym tylko względem kłopotliwe. Marta musiała ukrywać swoje zaangażowanie podwójnie, przed władzami PRL i przed mężem, który nie pozwalał, by żona się narażała, i nie powinien był o tym nic wiedzieć. Redakcja zbierała się więc tylko podczas jego nieobecności, najlepiej, gdy wyjeżdżał z Warszawy.

   Jak w tych wszystkich okolicznościach mogłem powiedzieć Marcie, że w latach czterdziestych zaczytywałem się marksistowską rozprawą Ignacego Fika „Rodowód społeczny literatury polskiej” i że częściowo pod wpływem tej lektury ukształtowałem
swoje ówczesne poglądy. Teraz żałuję zaniedbania tego narzucającego się przecież tematu z córką Martą. Bo ona musiała mieć problem .

   Córki mają problem z przemijającymi ojcami, których oczywistą wartość należałoby uznać i utrwalić, zwłaszcza że są to ojcowie, a one na przykład są jedynaczkami. Mają więc problem intelektualny i uczuciowy. Ten drugi może gorętszy.