Między antykiem a Internetem

Blog Trzeci: Ujście i dwie Trylogie Jacka Bocheńskiego1

Autorka: Maryla Hopfinger

Jest trzeci blog: zapowiadana Trylogia internetowa powstała! To druga trzyczęściowa seria autorstwa wybitnego pisarza Jacka Bocheńskiego. Pierwsza: Trylogia rzymska miała swój początek w kulturze zdominowanej przez pismo i druk, tę obecną zrealizował pisarz w środowisku cyfrowym. Łączne przyglądanie się obu tym dokonaniom – między latami sześćdziesiątymi XX wieku a pierwszą i drugą dekadą XXI wieku – okazuje się bardzo interesujące. Ale najpierw o trzecim blogu.

Blog trzeci ma tytuł Ujście. Jacek Bocheński, mistrz języka, Wielki Ambasador Polszczyzny, ceni niejednoznaczność. Taki tytuł dodatkowo spina i uzasadnia poetykę blogową. Autor odnotowuje i komentuje wydarzenia i konflikty, do których doszło między majem 2018 a styczniem 2021. To między innymi: bulwersujące posunięcia władzy i manifestacje społeczne, fiasko 40-dniowego protestu w Sejmie matek osób niepełnosprawnych i akty solidarności, wzbudzanie nienawiści do ludzi LGBT i Marsze Równości, odmienne reakcje na mord Pawła Adamowicza w czasie finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, nasilające się hasła nacjonalistyczne, ataki na sędziów przeciwstawiających się łamaniu prawa; wybuch epidemii koronawirusa i narodowa kwarantanna, zmanipulowane wybory prezydenckie, przegrana opozycji, zakaz aborcji, Strajki Kobiet pod znakiem błyskawic, blokady policji. W kraju i na świecie antagonizmy, kryzysy, nieudane rewolucje. Ludzie na ulicach Białorusi, Hongkongu, Wenezueli. Siedzimy na beczce prochu.

Z pojęć rozważanych przez Jacka Bocheńskiego wyłaniają się dwie twarze naszego społeczeństwa. Emocje biorą górę nad rozumem, wymiar tożsamościowy łączy się z wściekłością, nienawiścią, potrzebą tępienia Innych, pozorność symetryzmu uświadamiają teoretycznie równe prawa na przykład lisa i kury. Uderzają trafnością refleksje o zmieniających się znaczeniach tak potocznych i często używanych słów jak „normalność” czy „swojskość”. Z greckiego rządy ludu: demokracja, zdaje się na naszych oczach umierać, nie daje sobie rady przez wkurzenie społeczne, złe samopoczucie, fenomen godnościowy, lud w XXI wieku raczej uważa: ona nie nasza. Nadciąga potencjalny faszyzm?

Od marca 2020 wiele zmieniła pandemia, najbardziej odczuwalnie codzienność. Zawiesiła dotychczasowy tryb życia, społeczne relacje, zachowania, priorytety. Zmusiła do rewizji rozmaitych przeświadczeń, poglądów, wyobrażeń, przyzwyczajeń. A gdy wszystkich zamurowała kwarantanna, to praca nad inwestycją budowlaną pod oknami pisarza wre. Sąsiedzi mówią, że nieuchronnie powstaje „kamienna trumna”. A Bocheński: Będzie trumna jak malowanie. Będę miał gdzie tkwić po ujściu.

Wydarzenia z kraju i ze świata, napięcia, konflikty oraz rozważane w związku z nimi kategorie i pojęcia są zaledwie tłem dla głównych wątków Ujścia. Są aktualnymi, bieżącymi okolicznościami, w które pisarz wprowadził znaczące fakty z własnej biografii oraz autobiograficzne refleksje, diagnozy i komentarze. A przedstawił je w postaci kunsztownie rozpisanych trzech wątków. Wątki te rekonstruuję jako: 1. powrót Taty; 2. podążając w odwrotnych kierunkach – Walery Pisarek, Jacek Bocheński; 3. ujście blogowego projektu.

POWRÓT TATY

Tadeusz Bocheński (1895-1962), filolog klasyczny, uczył syna łaciny i greki. Nastoletni Jacek (ur. 1926) czytał w oryginale Eneidę Wergiliusza, poezje Horacego, mowy Cycerona. W końcu lat pięćdziesiątych, kiedy pracował nad pierwszym tomem Trylogii rzymskiej, postanowił przekładać starożytną rzeczywistość nawspółczesność.

Ojciec wierzył w absolutną wartość sztuki, we własnej twórczości nie oglądał się na odbiorcę i sukces wydawniczy. Praktykował swoją indywidualną polszczyznę. Za życia nie został doceniony. Tymczasem po wielu dekadach nieoczekiwanie został przywrócony życiu. Syn miał w tym pewien udział. Stowarzyszenie Żywych Poetów – Klub Integracji Twórczej w Brzegu (województwo opolskie) zainteresowało się spuścizną ojca; z pietyzmem opracowało i wydało dwa jego dzieła, tom przekładów Gnomy staroindyjskie (2019) oraz tom poezji Liryki zebrane. Niszowego autora odkryło niszowe stowarzyszenie, przypominające w warunkach kapitalistycznych „drugi obieg” z czasów PRL. Kiedy ojciec nieoczekiwanie zmartwychwstał, syn zmierza powoli do końca swojej literatury jak rzeka do ujścia. Kultura zatriumfowała nad prawami życia.

PODĄŻAJĄC W ODWROTNYCH KIERUNKACH

Ten wątek został świadomie skonstruowany z istotnych faktów wydobytych z dwóch życiorysów – Jacka Bocheńskiego i Walerego Pisarka. Jak to w blogu, punktem wyjścia były fakty-zdarzenia: gala Rady Języka Polskiego w Katowicach w 2017 roku. Na niej pisarz Jacek Bocheński miał otrzymać statuetkę Wielkiego Ambasadora Polszczyzny, a laudację podjął się wygłosić językoznawca profesor Walery Pisarek. Niestety, pisarz nie mógł do Katowic przybyć, a laudator, który przyjechał z Krakowa, tuż przed rozpoczęciem gali ku przerażeniu i konsternacji obecnych nagle zmarł.

Autor odtwarza drogę życia brodatego Profesora (ur. 1931), który zasłynął z telewizyjnych pogadanek o języku polskim na długo przed przełomem. Odkrywa ciężkie przeżycia młodego buntownika i konspiratora, który za sprzeciw wobec powojennego systemu zapłacił kilkuletnim więzieniem, gruźlicą, przerwą w studiach polonistycznych na UJ. Studia udało mu się skończyć dopiero w 1957 roku. Z czasem zajął się badaniem języka prasy, informacji i komunikacji. Obronił doktorat. Został profesorem. Znawcą i orędownikiem języka polskiego. Od lat siedemdziesiątych w „Studiu 2” TVP prowadził lekcje języka polskiego, które przyniosły mu wielką popularność. Został więc, rzec można, celebrytą. Po przełomie, w latach dziewięćdziesiątych założy Radę Języka Polskiego i zostanie jej pierwszym przewodniczącym.

Starszy o pięć lat Jacek Bocheński podążał w odwrotnym kierunku. W obietnicach powojennej władzy widział szansę na nowy sprawiedliwy świat. Chciał go współkształtować. Stąd czynny udział w pracy u podstaw, w roli redaktora czasopism oświatowych. Został także członkiem partii. Następnie pracował jako dziennikarz i publicysta. Pisał felietony, reportaże, opowiadania. Uznanie i sławę przyniesie mu Boski Juliusz, zapiski antykwariusza (1961), powieść odbierana jako kamuflaż historyczny, odczytywana w kodzie politycznym, z nagrodą Wolnej Europy za wartości artystyczne i najlepszą książkę roku wydaną w kraju. W wieku czterdziestu lat usunięty z PZPR. Dziewięć lat później (1976) po raz pierwszy w życiu zaczyna konspirować, zostaje aktywnym działaczem opozycji demokratycznej. Między innymi w trybie ograniczonej jawności wydaje „Zapis”, pismo literackie poza cenzurą. „Zapis” ukazuje się w NOWej, podziemnym wydawnictwie, a jest odbijany na powielaczach organizowanych przez Mirka Chojeckiego (męża córki).

Podążając w odwrotnych kierunkach, Walery Pisarek i Jacek Bocheński spotkają się w JĘZYKU, a po przełomie 1989 roku instytucjonalnie, w zainicjowanej przez językoznawcę Pisarka Radzie Języka Polskiego, do której zaproszony zostaje pisarz Bocheński. Na spotkaniach RJP darząc się wzajemnym zrozumieniem oraz wyraźną sympatią, siadają obok siebie i prowadzą przyjazne rozmowy.

UJŚCIE BLOGOWEGO PROJEKTU

Zapiski autobiograficzne współtworzy trzeci wyróżniony przeze mnie wątek: zakończenie blogowego projektu. Staje się okazją do wyrażenia autorskiego credo. Pisarz dwóch stuleci, XX i XXI wieku, hołdujący prawdzie, estetyce, pięknu, skupiony na przeżyciach psychicznych, delikatności uczuć, w przeszłości cieszył się niekwestionowanym uznaniem zarazem krytyki, jak i czytelników, a tych nigdy nie brakowało. Kiedy rozwinął się kapitalizm moi czytelnicy stopniowo niknęli, a przede wszystkim od kiedy zawitał Internet, a oni przenieśli się do cyberprzestrzeni, zmienili upodobania. Co istotne, zmienił się zasadniczo kontekst. Kulturę pisma stopniowo zastępuje kultura cyfrowa. Nowa technologia wprawdzie potęguje egalitaryzację, sprzyja popularyzacji, ale jednocześnie wiele upraszcza, sprawia, że coś fundamentalnego ubędzie. Współczesnego człowieka czekają znaczące przekształcenia. Świat bowiem zmienia się coraz szybciej, coraz trudniej za tymi zmianami nadążyć, przyjąć je, przeżyć. I choć Jacek Bocheński samą zmianę ocenia negatywnie, to stara się ją rozumieć, interpretować. Blog mógł być skromnym przyczynkiem do tej wielkiej ewolucji, a ja dostałem szansę udziału w nieznanym dotychczas procesie. Skorzystałem.

Blog początkowo – dla Jacka Bocheńskiego – nie miał wiele wspólnego z literaturą, ze sztuką. Służyć miał do celów praktycznych, jako sposób komunikowania się ludzi. Z czasem jednak zaliczony został do literatury faktu. O ile tego starał się trzymać pisarz w blogu pierwszym, to w drugim pomieszał prawa literatury faktu z prawami wolnej wyobraźni przysługującymi powieściom. W Justynie. Blogu drugim dominuje fikcja, ale romans w tej formie się nie udaje. W blogu decydują fakty, jakby ponad intencjami blogera. Jestem autorem niewydarzonego romansu, a Justyna jest ofiarą moich pomysłów. Według nowych oczekiwań internetowych odbiorców blog drugi okazał się tworem ułomnym, okazał się elukubracją. Może dlatego – zastanawiam się – w blogu trzecim nie ma fikcji. Za to jest o przemianach, jak u mistrza Owidiusza. Generalnie w całym projekcie blogowym intencje autorskie i oczekiwania internautów rozminęły się. Internauci zawiedli pisarza, jego pisanie im się nie przyda. Dlatego to pisanie musi ustać, a ja mogę ujść. To zdanie kończy blog trzeci. Tyle mojej relacji z lektury.

Ujście. Blog trzeci pozbawiony jest fikcji? Autobiograficzna kreacja może z niej w ogóle zrezygnować? I nie chodzi przede wszystkim o same fakty, a o ich szczególne prezentowanie, serwowanie w określonych dawkach, zestawianie z wybranymi okolicznościami, wpisanie w pewne literackie chwyty czy schematy. Jednak trzeci blog w porównaniu z pozostałymi kojarzy się najbardziej z blogową konwencją. Z tej formy pisarz skorzystał – na własnych warunkach – by sformułować i wypowiedzieć podsumowujące refleksje na temat swoich życiowych wyborów oraz wypełnić rolę świadka Historii i jej aktywnego uczestnika. Nadto, aby zrealizować wyraźnie wytknięty cel: dać pisarskie świadectwo PRZEMIANOM.

A jeśli chodzi o udział Jacka Bocheńskiego w przemianach literatury, to wziął w nich nadzwyczajny udział. Trylogia internetowa to niezwykle znaczący f a k t l i t e r a c k i. Potwierdzenie, że możliwa jest intrygująca twórczość literacka w środowisku cyfrowym, w tym z wykorzystaniem internetowej formy blogu, że w domenie literatury możliwa jest zarówno zmiana, jak i ciągłość.

Intryguje mnie, jakie doświadczenia i wybory sprzyjały autorstwu dwóch Trylogii. Zapewne rozpoznanie tkanki łącznej kilku odległych epok oraz wielu odmian kultury europejskiej, wysoka świadomość cech rozmaitych gatunków wypowiedzi literackich, umiejętność dostrzegania symptomów przemian, zdolność ich zaprzęgania do własnych poczynań, nadawania im swojego piętna.

A może to nie blogowa twórczość pisarza od antyku zaskakuje? Może znacznie większym zaskoczeniem jest nadzwyczajna bliskość obu Trylogiirzymskiej i internetowej?

Wiele wyjaśnia sam pisarz. Zwłaszcza jako autor Antyku po antyku, tomie esejów z lat 1973-2009, opublikowanych w 2010 roku. Trzy z nich odnoszą się bezpośrednio do postawionych pytań – Przypis do Boskiego Juliusza, Przypis do Nazona poety, Przypis do Tyberiusza Cezara. Do tych esejów odsyłam zaciekawionych.

Już utwory pierwszej trylogii naruszają powieściowe schematy. Uderza różnorodność materiału, z którego są budowane, ich epizodyczność, fabularyzacja bez wyraźnej linii fabularnej, autotematyzm. Wymykają się łatwym, ustalonym klasyfikacjom.

Zaskakuje zwłaszcza pierwszy tom, wydany w 1961 roku. Wokół Boskiego Juliusza toczył się spór, czy jest to biografia, powieść czy esej. Synkretyzm gatunkowy? Pograniczny status? Przenikanie się literackości z innymi formami wypowiedzi czy też wprowadzanie do literatury innych dyskursów? W każdym razie niejednorodna budowa formalna, niejasna tożsamość gatunkowa, p o r z ą d e k p r o b l e m o w y p o n a d f a b u ł ą. Tekstowe hybrydy. Właściwą materią autotematycznych narracji zdają się kulturowe fakty łacińskiego świata antycznego oraz realia zmieniającej się na oczach autora współczesności. Między zmiennymi okolicznościami a powtarzalnością mechanizmów i sytuacji. Między fantazją a rzeczywistością.

Także w pierwszej trylogii, podobnie jak w drugiej, wyraźnie widać starania o nawiązanie kontaktu z publicznością, ze swoimi czytelnikami. Aktywny, partnerski odbiorca wpisany jest w każdy z sześciu tomów. To o nim myśli Bocheński, takiego poszukuje, do takiego chce się zbliżać. Bo w gruncie rzeczy chodzi o komunikację z innymi ludźmi, którzy gotowi są współpracować, o możliwość porozumiewania się. Temu najpierw mają służyć zapiski antykwariusza w Boskim Juliuszu. W kolejnym tomie, Nazo poeta, opublikowanym w 1966 roku, widzimy zmianę. Już nie skryba, a figura konferansjera nadaje ton opowiadaniu, stara się nawiązać kontakt z obecną na mocy konwencji publicznością, wszak bliskość między sceną a widownią jest na wyciągnięcie ręki, z założenia jest inna od tej, która istnieje między pisarzem a czytelnikiem. Literatura pisana zakłada komunikację pośrednią, w której dystans dzielący autora i czytelnika potęguje sztab pośredników. Słowo pisane, drukowane uznawane przez wieki za główny, oczywisty sposób artystycznego wyrazu oraz sztuka spektaklu z aktorami i publicznością – dwa rodzaje sztuki, dwie domeny komunikacji przez sztukę słowa. Przez sztukę. Między twórczością wysoką, elitarną a oczekiwaniem szerokiego odbioru. Antykwariusz w pierwszej powieści i konferansjer w drugiej.

Wreszcie w trzecim tomie Trylogii rzymskiej, obserwujemy zejście z piedestału sztuki w codzienność, wyjątkową, atrakcyjną, łączącą poznanie z rozrywką, ale jednak nie-sztukę. Trzeci tom opublikował Bocheński w 2009 roku, po ponad czterech dekadach. Po Tyberiuszu Cezarze oprowadza przewodnik, pilot wycieczek, ważnaprofesja w czasach współczesnego rozkwitu ruchu turystycznego na świecie. Zmienia się oferta wycieczek, zmieniają się wycieczkowicze, ale przewodnik za każdym razem ma bezpośredni kontakt z turystami. Ich relacje polegają na współpracy, na współdziałaniu, na wzajemnym dostosowywaniu się. W kontakcie bezpośrednim. W realu.

W świecie wirtualnym zbliżoną rolę może spełniać bloger i jego aktywni, kreatywni goście. Tak wespół z przemianami kultury dotarliśmy do Trylogii internetowej.

Jacek Bocheński, doznając codziennego trudu tworzenia i radości pisania, pisząc powieść po swojemu czy prowadząc blog, po swojemu realizuje to samo swoje postanowienie, by pisać o przemianach i być ich świadectwem.

Pisarz od antyku, autor dwóch trylogii, od początku w obu przekraczał utrwalone reguły i normy powieściowego gatunku i przez dekady poszukiwał odbiorcy, który spełniałby jego oczekiwania. Zatem może intrygujące pytanie o powody blogowania przez Jacka Bocheńskiego należałoby raczej zastąpić pytaniem, czy mogło być inaczej, skoro świadomie podążał w swojej twórczości z „duchem czasu”.

I tak jedyną kategorią tradycyjnie literacką wybraną i zaakceptowaną przez autora rzymskiej i internetowej okazuje się „trylogia”.

Nadal aktualną popularność pisarza od antyku, między innymi, potwierdzi w 2020 roku zaproszenie do Rzymu na seminarium poświęcone Juliuszowi Cezarowi. Niestety pandemia uniemożliwi tę naukową turystykę.

Szukam jednak fortunnego zakończenia. Otóż rada miejska Rzymu do życiorysu Nazona poety dopisała happy end. W grudniu 2017 roku zrehabilitowała Owidiusza i anulowała postanowienie Oktawiana Augusta o wygnaniu poety.

Maryla Hopfinger,

Mies. ODRA, nr 4, kwiecień 2022

1 – Trylogia rzymska: Boski Juliusz, 1961; Nazo poeta, 1966; Tyberiusz Cezar, 2009. Trylogia internetowa: Blog, 2016; Justyna. Blog drugi, 2018; Ujście. Blog trzeci, 2021.

Sprawy ostatnie

Jarosław Czechowicz

Do trzech razy sztuka. A potem koniec. Ostateczny. Trudno jest czytać taką książkę, kiedy ma się świadomość, że wiekowy autor z pewnością siebie sygnalizuje, iż to jego pożegnanie z literaturą. Własną, wydawaną. Bo być może Jacek Bocheński będzie pisał nadal, a nawet możemy mieć tego pewność, czytając niektóre z tych zapisków. Tymczasem chce i musi rozprawić się z konwencją bloga. Dwukrotnie powtórzona forma jest naturalnie tylko wyjściem naprzeciw współczesnemu sposobowi komunikowania się, także literackiego. Bocheński jako bloger to tylko pewna poza. Ale idzie za tym bardzo intymne i głęboko zaangażowane odbieranie rzeczywistości komentowanej – tym razem w latach 2018-2021 – przez humanistę i intelektualistę, który jedynie wykorzystuje nowoczesne narzędzie do przekazu swoich myśli. W „Ujściu” wciąż obecny z tyłu głowy autora będzie cały świat antyczny z jego porządkiem i naczelnymi kwestiami, z taką formą opowieści o świecie, która zawsze była Bocheńskiemu bliska. Klasyczny antyczny ład i odniesienia do niego pomagają oswoić rzeczywistość mogącą wymykać się spod kontroli. Bo ostatnie lata w Polsce były trudne, absurdalne, zaskakujące i przerażające. Tym mocniej brzmi wyraźna deklaracja twórcy: „Wciąż liczę na człowieka”. Czy jest ona formą głęboko zakorzenionego humanizmu, czy być może naiwnością, kiedy czyta się o tym, z czego złożył się nasz świat w ciągu zaledwie kilku lat?

Mimo wszystko najbardziej interesujące czytelniczo i najważniejsze literacko są tu próby powrotu do przeszłości oraz określania swojej tożsamości twórczej. Zwłaszcza gdy Bocheński porównuje się z ojcem. Intymne wspomnienia o ojcowskiej „suwerenności twórczej” idą w parze z historiami o tym, w jaki sposób jego twórczość rodzi się na nowo, otrzymuje nowe życie. Autor, wspominając ojca, cofa się w czasie, by raz jeszcze powrócić do ważnych pytań; kiedyś nie doczekały się odpowiedzi, a dziś na nowo definiują ważną relację, w której jedynie syn może zabrać głos. Podsumować, ale być może przede wszystkim pofantazjować o intelektualnym spadku po ojcu, gdzie znalazł się też rozsądek wydawania sądów o tym, czym literatura była kiedyś, a czym stała się obecnie.

Wszystko tu dość wyraźnie, zaczepnie i inteligentnie meandruje wokół życia oraz śmierci. Bocheński opowiada o rodzących się myślach, a jednocześnie wciąż powraca do czasu przeszłego, w którym należało opowiadać się po którejś stronie, żyć konkretnymi sprawami, a dziś rozmyślać o tym, co było wcześniej koniecznością, co nieświadomym wyborem, a co obowiązkiem. Także moralnym. W tym wszystkim świadomość tego, co odeszło bezpowrotnie. Jednak nie umierają tutaj tylko idee i tezy, którym nie było dane wcześniej wybrzmieć, zostać obronionymi. Jest tu ta konkretna i namacalna śmierć człowieka. Jak umieranie Walerego Pisarka, który przygotowywał laudację mającą na celu podkreślić, w jaki sposób językoznawcy doceniają, że Bocheński „czuje język”. Umierający nagle profesor pozostaje z autorem w całej tej książce. Jest w opowiadaniu o nim zarówno atencja, jak i pewien rodzaj obsesji. Pisarek opowiada Bocheńskiego, uzupełnia go w wizerunku humanisty, ale także stara się uwiarygodnić jego decyzje i wybory. A przecież już go nie ma. „Ujście” to opowieść o wskrzeszaniu, bo jak sam autor wspomina, nie chce być już dłużej „wieszczkiem”, antycypować i przekonywać samego siebie, czym może być bliższa lub dalsza przyszłość. Być może teraz warto powrócić do przeszłości.

Odrobina tego pojawia się wówczas, gdy Jacek Bocheński próbuje przyjrzeć się pandemii koronawirusa w jej początkowym stadium. Potem pozostaje już tylko – tak dobrze przez nas rozumiana na co dzień – bezradność wobec absurdów, które ujawnia globalna epidemia. „Ujście” jest diagnozą tego, co się dzieje, kiedy pandemiczna siła natury przekuwa się w siłę ludzkich aktywności. Co się dzieje z umysłami i przekonaniami, gdy atakuje coś, przed czym człowiek siłą rzeczy wciąż musi się bronić. Bocheński opowiada jednak nie tylko o pandemii jako zagrożeniu. Doskonale widzi, co dzieje się z Polską, i zachowuje naprawdę godny podziwu takt, kiedy polskie nienormalności nazywa i opisuje w bardzo eufemistyczny sposób, posiłkując się również sympatyczną ironią oraz sarkazmem, który wcale nie jest gorzki. W każdym razie widzimy nasz kraj oczyma człowieka zastanawiającego się nad tym, co stało się dziś z tą antyczną demokracją, która miała być ludzkim osiągnięciem, a okazała się pułapką, potem zaś – przynajmniej w naszym kraju – zaczęła umierać.

„Ujście” to zapiski autotematyczne, choć w nowoczesnej konwencji, ale z tą nowoczesnością autor wciąż wchodzi w pewien prześmiewczy flirt. Blog staje się centrum wyjaśniania świata, ale także pytania o ten świat. Jacek Bocheński wcale nie żegna się z Justyną, bohaterką poprzedniej blogowej książki. Co więcej – usiłuje z nią tutaj porozmawiać. Twórca w zderzeniu z recepcją czytelniczą jego książek – ten wątek blogerskich rozważań wydaje się w tej książce wyjątkowo ciekawy. Bo sam Bocheński ciekaw jest tego, na jakich prawach i zasadach dzisiaj twórcze pisanie staje się ważne na tyle, by je wydać, i intrygujące na tyle, aby je sprzedać. W tym znaczeniu autor jest tu odrobinę minoderyjny, ale to można wybaczyć, bo jest inteligentne i nieoczywiste.

Jednak i tak najciekawsze jest to, w jaki sposób twórca rozpoczyna tę książkę. „Na początku była katastrofa”. Chodzi o poważne problemy techniczne z komputerem, który miał już zachowaną część „Ujścia”. Jednak szybko można zorientować się, że to wyzerowanie dysku, prywatny bunt maszyny zbierającej dane i myśli, będzie tu funkcjonować w znaczeniu symbolicznym i powracać. Bo forma tej książki jest dopasowana do czasów, w których doświadczamy bardzo wielu awarii, a największym dramatem – także egzystencjalnym – staje się niemożność odtworzenia i zapisania przemyśleń na elektronicznym nośniku. I teraz można się zastanowić nad tym, co w „Ujściu” umiera – maszyneria, bliski autorowi profesor, polska demokracja czy mimo wszystko wiara w to, że Polacy są w stanie dobrze zagospodarować swoje poletko społeczne i polityczne?

Gorzkich refleksji jest tu bardzo dużo, jednakże nie jest to książka ani ponura, ani w żaden sposób projektująca kompleksy czy idiosynkrazje. Na takie rzeczy Jacek Bocheński nie ma już czasu. Dziewięćdziesięciopięcioletni twórca musi przede wszystkim uporządkować notatki o sobie i otoczeniu w taki sposób, by widzieć, że są lojalne względem niego. „Ujście” jest więc książką autotematyczną, bo o dotychczasowym pisaniu oraz pisaniu w ogóle, ale również przejmującym pamiętnikiem człowieka, którego świadomość musi oswoić wyjątkową formę szaleństwa. Przecież Polska doświadczona konkretną władzą i konkretną epidemią staje się miejscem, w którym możemy zobaczyć się naprawdę, a ten wizerunek może spędzać sen z powiek. Dlatego warto czytać Bocheńskiego jako uważnego komentatora, lecz przede wszystkim twórcę, który wie, że od pewnego czasu tkwi w świecie wywołującym tylko zdziwienie. Inteligentna opowieść, która być może wcale nie wyznacza końca i nie definiuje tego, co może sugerować tytuł.

(Autor: Jarosław Czechowicz  , Blog krytyczno-literacki „Krytycznym okiem”, tytuł recenzji: Sprawy ostatnie).

Trylogia współczesna Jacka Bocheńskiego. Blog jako powieść

Autorka: Anna Nasiłowska

Nowa powieść Jacka Bocheńskiego zaczyna się od nagłej utraty pamięci, całe szczęście nie osobistej, ale na dysku komputera. Utrata danych jest katastrofą, która może całkowicie zburzyć spokój współczesnego człowieka, ale to dopiero początek dziwnych zdarzeń.

      Ujście to trzeci już (po Blogu z 2016 roku i Justynie) utwór Jacka Bocheńskiego, napisany jako blog.  Także we wcześniejszych książkach zwodnicza nowość sytuacji pisarza, który w tym roku skończył 95 lat, ale  bloguje i na bieżąco publikuje zapiski na Facebooku, śledząc „lajki” oraz sformułowane reakcje, mogła odsunąć na dalszy plan fakt, że są to powieści. Różne wątki zostały w misterny sposób pozaplatane, a w każdej z części pojawia się dominujący motyw fabularny. I jak w Justynie był to dość zagadkowy romans, opowiadany subtelnie i z autoironią, tak w  Ujściu, trzecim blogu jest to poruszający zbieg okoliczności. 5 listopada 2017 roku Jacek Bocheński miał otrzymać od Rady Języka Polskiego zaszczytny (i zasłużony) tytuł Wielkiego Ambasadora Polszczyzny. Tymczasem pojawiła się komplikacja, po upadku założono mu usztywnienie na rękę i zdecydował, że na galę do Katowic nie pojedzie. W tej sytuacji podczas uroczystości wzrosła rola laudatora, którym był prof. Walery Pisarek, który jednak laudacji nie wygłosił, gdyż po przybyciu do Katowic, tuż przed galą, niespodziewanie zmarł. A prowadzone w tym okresie zapiski Bocheńskiego „zjadł” komputer.

      Jedno z pasm opowieści w Ujściu koncentruje się wokół zdarzeń niedokonanych. Jest wśród nich także podróż do Rzymu, do której nie doszło z powodu pandemii. Jacek Bocheński jest specjalistą od niespiesznego, cierpliwego opowiadania, pozwalającego na zdziwienie i analizę, a także powrót do wątków, które jeszcze nie zostały wyczerpane. W Ujściu są też sprawy z przeszłości, bo blog jest formą pojemną.

      Jedną z najbardziej fascynujących cech pisarstwa Jacka Bocheńskiego jest rozpiętość czasowa jego zainteresowań od starożytności po zmieniającą się wciąż współczesność, także w jej wersji najnowszej,  cyfrowej. Erudycja i samodzielnie zdobyte wykształcenie uczyniły z Bocheńskiego znawcę antyku, autora trylogii powieściowej, którą otwiera Boski Juliusz z roku 1961, a dopełniają Nazo poeta i Tyberiusz Cezar. Z kolei pasja społeczna i poczucie obywatelskie były powodem zaangażowania, co w różnych epokach różne przybierało formy, od powojennego, młodzieńczego opowiedzenia się po stronie nowej władzy, przez zaangażowanie w opozycję w PRL, aż po udział w obecnych protestach. Wszystkie te elementy, zarówno biografii autora, jak i jego kulturalnej erudycji znajdą się w Ujściu, a nawet zostaną poszerzone przez odwołanie do twórczości ojca, Tadeusza Bocheńskiego, tłumacza literatury indyjskiej.

      Bocheński nie ma w sobie nic z postawy erudyty-estety. W blogach „wpuszcza” czytelnika do swojego życia, no, nie całego, nie oczekujmy, że blogi tego autora będą ekshibicjonistyczne w stylu młodzieńczym. O promowanie takiej postawy obwiniano blog, zanim rozwinął się w kierunku komercyjno-reklamowym. Kto wie, czy określenie „blog” za kilka lat nie stanie się synonimem platformy na treści sponsorowane. Jacek Bocheński, oczywiście, odmiennie traktuje ten gatunek, doceniając cały potencjał jego otwartości. W blogu przechadzamy się z autorem, niespiesznie, po jego „małej ojczyźnie” czyli osiedlu Służew nad Dolinką. Jest tu barek, gdzie można zjeść tani obiad, jest emerycki klub i księgarnia pana Darka, w której pojawia się Justyna, poprzedni blog wydany w postaci książki. Także w małej ojczyźnie działają jednak potężne siły: i oto księgarnia działa w małym centrum handlowym, które uznane zostało za relikt poprzedniej epoki. A że epoki zmieniają się teraz w błyskawicznym tempie, chodzi o lata dziewięćdziesiąte. Autor w pandemii  obserwuje budowę następnego budynku, który będzie ogromny.

      Ujście przynosi też obserwacje dziejącego się obecnie rozpadu demokracji. Polska demokracja jeszcze jedno niedokonanie, wokół którego obraca się opowieść. W „małej ojczyźnie” zburzenie centrum lokalnych kontaktów i pandemia mogłyby stać się przeraźliwym „memento”, ale autor nie jest katastrofistą. Cechuje go dystans i ironia. W jakiś sposób z demokratycznej formuły literackiej wynika też, że póki możliwa jest rozmowa, nie wszystko jest stracone.     

      Stendhal określił powieść jako „zwierciadło przechadzające się po gościńcu”. To było na początku XIX wieku, po pierwsze były wtedy pełne kurzu gościńce, ale co ważniejsze –  istniało też demokratyczne marzenie o wyprowadzeniu literatury z arystokratycznych salonów w świat realny. Ono nie przestało towarzyszyć gatunkowi powieści i Jacek Bocheński tę tradycję kontynuuje. Powieść w formie blogu przechadza się i po chodnikach osiedla, i podróżuje po cyfrowych łączach, które umożliwiają kontakt mimo odległości, znosząc ograniczenia. Blog, Justyna i Ujście tworzą drugą  trylogię powieściową Jacka Bocheńskiego. Pierwsza była starożytna, ta – jest na wskroś współczesna.

      Omne trinum perfectum – mówi łacińskie przysłowie, przypisując doskonałość temu, co potrójne. Oto pojawiła się rozbudowana powieść współczesna, trylogia. Kilka dni temu pisarz poinformował na sowim blogu, że tą książką zamyka swoją działalność literacką.

       —

Jacek Bocheński, Ujście. Blog trzeci, Wydawnictwo Agora 2021.