Rechoczące dwutonowo żaby i na tej samej wysokości dwutonowe sygnały ruchu drogowego we wspólnym rytmie, z towarzyszeniem harmonijki ustnej, archaicznego, ludzkiego jeszcze instrumentu, wszystko pod zachowanym z praczasów tytułem „divertimento” dla rozrywki transhumanidów – to ma być muzyka przyszłości? Tak sobie wyobraziłem i napisałem kiedyś w Blogu Drugim.
– Co o tym sądzicie?
Dwaj kompozytorzy siedzą przy stole. I jeszcze żona jednego z nich. Nie mogłem wytrzymać, żeby nie zapytać.
Nic nie sądzą. Czytali. Pierwszy kompozytor nie rozumie pytania. Drugi rozumie, że chodzi o tony ciągłe tej samej wysokości.
– Minimal music – mówi. – To wymyślili Amerykanie.
Pierwszy się zgadza.
– Tak. Byłem w Ameryce. Jak się nazywał ten amerykański… no… ten…
Wymieniają między sobą kilka nazwisk i dat z dwudziestego wieku.
– Minimal? Muzyka minimalistyczna? – pytam. – Divertimento moje to muzyka minimalistyczna?
– A, divertimento. Bardzo dobrze. Może by. Jest taka nazwa – zaświadcza kompozytor drugi.
Numeruję ich dyskretnie, żeby uszanować prywatność.
– Ale w muzyce musi być pauza – uważa pierwszy.- Bez pauzy nie ma muzyki. Prowadzę frazę a-a-a-a – tłumaczy mi, całym sobą zwrócony teraz do mnie – a-a-a-a, fraza, fraza, fraza i nagle: o! Pauza. Wtedy jest zdziwienie. W muzyce musi być zdziwienie.
– Ale te głosy żab i sygnały pojazdów…
– Muzyka konkretna – objaśnia znów drugi. – Muzyka konkretna składa się z głosów, które wydaje świat, nie instrument muzyczny. Może być użyte wszystko, co słyszymy, każdy głos, wiatru, deszczu, ludzi, maszyn, stukanie, brzęczenie..
Żona kompozytora drugiego śmieje się głośno.
– Słucham muzyki. Słyszę dużo takiej konkretnej, gdzie jest wszystko. – Żona śmieje się, rozbawiona coraz bardziej. – Huki, jęki, kumkanie żab, wycie syren, co kto chce.
– John Cage? Nie, nie, nie – mąż wraca do rozmowy – na pewno nie John Cage. Clapping music. Dwie osoby klaszczą – pokazuje sposób, w jaki klaszczą, i palcem po stole rysuje strukturę rytmiczną ich klaskania. – Taka zasada. Cały utwór tylko z tego zrobiony. Clapping music. Nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć nazwiska. Steve Reich? Chyba, ale nie jestem pewien.
– Kiedy on to napisał? – pytam.
– W latach siedemdziesiątych. Albo w końcu sześćdziesiątych. Jakoś tak.
Aha, myślę, ta moja przyszłość muzyki nie wykracza poza to, co od dawna już istnieje i obiło mi się o uszy. I tak jest pewnie z wszystkimi przepowiedniami waszego wieszczka, bo wyobraźnia czerpie z doświadczenia i nic więcej nie potrafi. Czyli przewidując przyszłość przewiduję w istocie przeszłość.
– Byłem w Ameryce i tam … no… taka sprawa była – opowiada kompozytor pierwszy.
– A proszę pani – zagaduję na boku żonę kompozytora drugiego – wspomniała pani, że w tej muzyce konkretnej, której pni słuchała, było słychać kumkanie żab. Rzeczywiście? Ktoś to już napisał, czy tak sobie pani powiedziała?
– Tak sobie powiedziałam.